Wywiad z O. Stanisławem Nuckowskim OFM Conv. Posługującym w parafii franciszkańskiej w Boryspolu.
EE: Jak wygląda codzienne życie w Boryspolu?
- Stanisław Nuckowski: Ukraina jest bardzo zróżnicowana. Różne regiony mają różny styl życia. Centralna i wschodnia Ukraina to ludzie, którzy w ciągu swojego życia byli bardzo oszukiwani. Mają ograniczone zaufanie. Ponad cztery lata temu przyjechałem do Boryspola. Kiedy pierwszy raz mówiłem kazanie czułem straszny opór. Totalna ignorancja. Taki stan trwał około trzech miesięcy. Co ciekawe, ja tych ludzi znałem, odwiedzałem wcześniej. Teraz jednak występowałem w roli ich proboszcza. We Lwowie ludzie byli bardziej otwarci. Zastanawiałem się dlaczego tak jest. Okazuje się, że to nie chodzi o osobę, która do nich przyszła. W Ukrainie ludzie zasadniczą żyją po to żeby pracować i pracują po to, aby przeżyć. To bardzo ich męczy. Ci którzy wierzą, jeszcze jakoś sobie radzą. Większość jednak nie ma nic wspólnego z Bogiem, ci którzy pracują, zwykle zaharowują się, tracą zapał, nie widzą nadziei. Życie spędzają od świtu do nocy w pracy lub w podróży do pracy.
EE: Czy wojna daje się mocno we znaki w codziennym życiu?
Ludzie są już zmęczeni i wyczerpani. Wojna dotknęła praktycznie wszystkich. W zasadzie z każdej rodziny już ktoś zginął. Ukraińcy nie wierzą ani władzom, ani ich obietnicom. Część ludzi jest gotowa poświęcić wszystko, żeby tylko był pokój. Często poświęcają. Ludzie są gotowi na wszystkie ustępstwa. Widać to w ekonomii. Zgadzają się na wysokie ceny, rachunki, na to żeby zabierano im pieniądze z wypłat, rent czy emerytur, byle tylko był pokój. Ale pokoju nie ma.
EE: A jak wojna przedstawiają media?
Media nie mówią prawdy, ale na froncie są nasi parafianie. Codziennie ginie po 20 -30 osób. Ci którzy są na froncie mówią, że ta wojna jest bez sensu, ale jeśli się wycofamy ona pójdzie jeszcze dalej, w głąb Ukrainy. Jedynym znanym im sensem jest zapewnienie bezpieczeństwa rodzinom. Oni nie walczą w imię patriotyzmu czy jakichkolwiek partykularnych interesów, tylko w imię miłości do swojej rodziny, która została w domu.
EE: Jak wygląda wiara, w perspektywie tego co się dzieje?
Coraz mniej jest ludzi obojętnych. Albo zaprzeczają istnieniu Panu Bogu, albo zaczynają Go szukać. Widzimy po tych, którzy przychodzą z nami porozmawiać. Często nie są naszymi parafianami i pewnie nigdy nie będą. Przychodzą, bo szukają zrozumienia swojej sytuacji. Co robić, jak żyć. Cześć naszych braci jeździ na linie frontu do żołnierzy- wyspowiadać ich, pomodlić się z nimi. Opowiadają nam o tych żołnierzach, którzy tam są, którzy nie spowiadali się od wielu lat, a teraz mają tę świadomość, że to mogą być ostatnie dni i godziny ich życia. Ciągłe ostrzały, o których nie mówi się w mediach. Ostrzeliwana jest również ludność cywilna. Ci ludzie nie mają gdzie uciec. Bogaci zabrali co mieli cennego i uciekli. Biedni nie mają nawet finansów żeby pokryć koszty ucieczki. Należy pamiętać, że aby przekroczyć granicę, trzeba się wystać kilkanaście godzin i za wszystko zapłacić.
EE: Jak w tej sytuacji władza odnosi się do duchownych?
Państwo szuka w nas wsparcia. Wojna nie jest jednak największym problemem. Wszyscy zastanawiają się co będzie kiedy ona się skończy. Ludzie zaczną wracać . Brak pracy, utrzymania, zasiłków. Nie będą mieć żadnej pomocy ze strony kraju. Lata walki, narażania się. Kraj już przygotowuje się do ich powrotu. Spotkania, sympozja. Zapraszani są duchowni różnych kościołów. Dyskutuje się o tym jak pomóc tym ludziom kiedy konflikt się zakończy, jak przywrócić ich społeczeństwu. Psychologów nie ma na Ukrainie. Państwo upatruje więc wsparcia w kościele. Bardzo dużo zrobił papież Franciszek. Pomoc katolików, która jest udzielana wszystkim, niezależnie od poglądów, wiary czy niewiary to ogromna wartość. Właśnie tym kościół katolicki zyskał najwięcej.
EE: Czy ci którzy zostali w domach starają się jakoś funkcjonować?
Ludzie żyją tą wojną. Wiedzą, że kto nie jest na wojnie, może na niej być. Ciągle trwa pobór, łapanki. Okrucieństwo jest ze wszystkich stron- i Ukraińców i separatystów i Rosjan. Wojna sieje demoralizację. Ludzie tracą wrażliwość na życie, na piękno, na śmierć. Jedynym argumentem jest siła. Większość z nich straciła już tyle, że nic im nie zostało. Nie mają rodzin, najbliższych. Szacunek do życia jest bardzo mały. Kraj się uszczuplił. Dużo ludzi wyjechało. My jako franciszkanie mieliśmy w klasztorze rodzinę z Doniecka. Przyjęliśmy ich na tydzień lub dwa, a zostali u nas przez pół roku. Kiedy zaproponowaliśmy im mieszkanie trzypokojowe, mieli ogromne pretensje, ponieważ nie było w centrum miasta. Mentalność jest bardzo roszczeniowa. Według nich wszyscy powinni im pomagać kościół, naród, prezydent, cerkiew. Każdy musi im pomóc bo oni są poszkodowani.
EE: Skąd wzięła się taka postawa roszczeniowa?
Można śmiało powiedzieć, że Państwo pracowało na Dombas przez 10-15 lat. Socjalizm zdemoralizował ludzi. Dostawali zasiłki żeby nie pracować, zbyt mało na godziwe życie, ale wystarczająco na to żeby się zapili na śmierć. Społeczeństwo było formowane tak latami. Dzisiaj nawet sobie nie wyobrażają, że mogą nie mieć roszczeń. Ich rodzicie mieli roszczenia, dziadkowie. Zawsze tak było. Sytuacja mentalności jest do wykorzeniania, ale najwcześniej za 120 lat.
EE: Skąd znajdujecie środki na pomoc tym którzy naprawdę tego potrzebują?
Sami parafianie dużo pomagają. Na inwestycje szukamy środków z zagranicy. Pieniądze, które są od państwa, są tak małe, że ludzie nie mają za co żyć. Szukamy środków, również sami pracujemy. Plusem jest to, że ludzi potrzebujących przychodzi mało. Dodatkowo stan wojny oczyścił trochę wiarę. To już nie tradycja, ludzie szukają sensu.
EE: Jak tłumaczycie to co się dzieje?
Na wiele pytań nie ma odpowiedzi. Wojna nie jest problem tylko tych ludzi. Ona dotyczy nas wszystkich. Często wystarczy z nimi być. Dać im do zrozumienia, że nie są sami, a my stamtąd nie odejdziemy, nie zostawimy ich. Kraj choruje na emigrację. Szukają pracy za granicą, również w Polsce. Osobiście jestem przeciwnikiem wyjazdu na stałe za granicę. Ale rozumiem, że ktoś ma długi. Polska złotówka na Ukrainie jest bardzo mocna. Wolą ciężko popracować trzy, cztery miesiące. Przelicznik jest mniej więcej 1 do 6. Dużo dobrego robią ruchy wolontariackie. Dobre słowa sąsiadów, akty woli. Często wystarczy im takie wsparcie. Ukraina jako Państwo ma możliwości żyć godnie. Są zasoby naturalne, co prawda ciągle rozkradane, ale jeszcze są. Wojna to doskonałe tło dla oszustów i złodziei. Wszyscy koncentrują się na wojnie, a ludzie są okradani.
EE: Czego najbardziej brakuje?
Najbardziej brakuje dobrych ludzi. Staramy się odkryć tych, których już mamy. To jest garstka – 200-250 osób. Chociaż często sami mają niewiele, zawsze mają coś, czym mogą się podzielić z innymi. Musimy odwracać ich uwagę od wojny. Ona zabiera całą nadzieję. Ci ludzie gasną. Widać to po spowiedzi. Są kłopoty w rodzinach, w relacjach. Nadzieja gaśnie.
EE: Proszę powiedzieć jak wygląda pomoc rannym czy chorym?
Medycyna na Ukrainie jest „za darmo”, ale wszystko trzeba kupić lekarzowi. Od rękawiczek, poprzez proszek do prania, maseczkę, skończywszy na lekarstwach dla siebie. Nic nie jest refundowane. Lekarze też mają dosyć tego systemu. Większość z nich wyjechałaby z kraju gdyby tylko znała jakiś język obcy. Zwykle jednak znają jedynie ukraiński lub rosyjski. Zostają więc na Ukrainie. Ale to dobrze. Ukraina potrzebuje wartościowych ludzi. Tu należy szukać im możliwości stworzenia warunków do pracy, godnego startu.
EE: Jak wygląda kwestia edukacji?
Dominikanie pod Kijowem otwarli prywatną szkołę, za darmo. Na razie mają tylko podstawówkę. My jako franciszkanie od września otwarliśmy przedszkole. Jest duży napływ ludzi. Szkoły państwowe są przepełnione, a prywatne są nierealnie drogie, nawet jak na polskie warunki, a co dopiero na ukraińskie. Myślimy o żłóbku.
EE: Czy w obliczu wojny ludzie otwarli się na życie?
Tak, jednak jest duży problem aborcji. Nie mówi się o niej głośno, ale to duży problem i wielkie nieszczęście. To bardzo złożony system. Zwykły lekarz ma pensję rzędu 400-500 zł. Są jednak stworzone piramidy struktur płatniczych. Aby utrzymać się na posadzie lekarz musi zapracować nie tylko na siebie, ale i na swojego przełożonego i przełożonego i kolejnego przełożonego jeszcze wyżej w hierarchii. Duży problem mają np. ginekolodzy, aby wypracować wymagany pułap pieniężny. Dzięki temu, że aborcja jest płatna, wymyślają choroby często sugerując aborcję jako jedyne skuteczne rozwiązanie. Na Ukrainie rodzi się bardzo mało chorych dzieci. Często kobiety w ciąży kierowane są do specjalistów, a później okazuje się że dziecka już nie ma. Tak niestety jest w każdej branży. Piramidy struktur płatniczych obecne są wszędzie. „Prezenty” albo pieniężne łapówki, często konkretne stawki. Uczciwych prosto rozpoznać, z reguły są biedni. Z osobistego doświadczenia znam kilku dobrych lekarzy, którzy przeciwstawiają się tej machinie, ale również od nich wiem, że są inni, którzy odnajdują się w tych trybach.
EE: Jak się w tym wszystkim odnaleźć?
Na Ukrainie trudno rozpoznać gdzie jest prawda. Nie wolno wchodzić w żadne układy. Każda partia bazuje na oszustwach. Trzeba mieszać się we wszystko, ale nie opowiadać się po żadnej stronie konfliktu czy sceny politycznej. Każda frakcja jest „umoczona”. Oczywiście i w polityce są wierni katolicy, ale oni się tam bardzo męczą. Często mają problemy moralne, czasem przychodzą i mówią: „niech mi ojciec da jakąkolwiek pracę przy kościele, bo chcę uczciwie pracować, a nie mam takiej możliwości”. Ale nie możemy wszyscy pracować przy kościele. System jest taki jaki jest, ale są chrześcijanie, katolicy, którzy próbują żyć uczciwie, dobrze czynić, z poświęceniem. Dzięki nim ten kraj jeszcze istnieje. Często są niezauważani, pomijani. Staramy się ich odnaleźć i podtrzymać. Czasem ich własne życie jest pogmatwane, ale są dobrymi ludźmi. Trzeba zauważyć to dobro i pielęgnować je.
EE: Jak wygląda kwestia związków małżeńskich?
Ukraina to wielki ochrzczony ateizm. Niektórzy uważają się za prawosławnych nie dlatego, że są ochrzczeni, ale dlatego, że są Ukraińcami. Jest to zróżnicowane regionami. Często nie rozumieją co to jest sakrament. Nie mają pojęcia, że coś takiego istnieje. Od czasu kiedy Ukrainę wspierają Amerykanie czy UE, Ukraina masowo przyjmuje wszystko co jest w Stanach Zjednoczonych czy w Unii Europejskiej, całą ich tradycję i praktyki. Przyjmują to jak kanonicznie dobre. Partnerstwo jednopłciowe, gender, halloween. Przeciętny Ukrainiec traci swoją tożsamość, a państwowość jest bardzo młoda, zaczyna się dopiero kształtować. Nie ma wspólnej wiary, tego samego języka, ani religii. Zapominamy, że przyjmując wszystkie trendy naszych „dobrodziejów”, tracimy swoją tożsamość. Kiedy już prawie przekonali się do chrześcijaństwa, przychodzi Halloween. Rozumiemy, że ludzie boją się, chcą odreagować lęk przed śmiercią, ale nie tędy droga. To tylko zamiana problemów z jednego na drugi. Ale kto płaci ten zamawia muzykę.