Pamiętam z historii życia świętego Maksymiliana Marii Kolbego, jak organizując drukarnie by wydawać Rycerza Niepokalanej, zawsze starał się o najnowsze technologie i maszyny, nie zważając na koszty, gdyż to miało służyć szczytnemu celowi głoszenia Królestwa Niebieskiego.
Ta opinia naszego świętego stała się dla mnie swoistym impulsem, by podobnie jak on, szukać sposobów jak najbardziej nowoczesnych.
Tak się właśnie stało z wyborem paralotni z napędem w mojej pracy misyjnej.
Sytuacja w mojej parafii pw. św. Jerzego i św. Pawła w La Union y Pueblo Nuevo w Ekwadorze, z ponad 40 dojazdami, w warunkach misyjnych, wymaga szukania sposobów docierania do odległych, trudno dostępnych wiosek.
Paralotnia wydaje się być dobrym sposobem. Co prawda wcześniej jeszcze nie latałem, ale słyszałem o istnieniu tego sposobu przemierzania odległości. Zacząłem studiować ten temat, i po przeanalizowaniu sytuacji doszedłem do wniosku, ze warto spróbować.
Podczas wakacji w Polsce w tym roku, zrobiłem szybki kurs wstępny w Miłoszowie pod Wałbrzychem, a potem kuzyn Mietek Krzeczkowski z grupa swych kolegów glajciarzy ze Szczecina uczył mnie jak latać z napędem. Następnie zakupiłem używany, z dużym, 10 letnim stażem sprzęt, polatałem kilka dni pod okiem Mietka, a ponieważ czas wakacyjny się kończył, rozmontowałem sprzęt, aby zapakować w walizki, i poleciałem do mojej parafii w Ekwadorze.
Tutaj musiałem szukać odpowiedniego paliwa, lotniska, obserwować warunki klimatyczne, wiatry, i kiedy już miałem to wszystko, zacząłem pierwsze loty.
Tutejsi ludzie zaczęli się przyzwyczajać do latającego padre. Korzystałem ze Mszy św. by poinformować ich o moim planie. Na początku nie wiedzieli o czym mowie, potem nie dowierzali, a potem już z zaufaniem zaczęli mi pomagać, szukając miejsca w pobliżu kaplic gdzie mógłbym wylądować, i montując na bambusowej tyczce wstążkę wskazująca kierunek wiatru, tak bardzo istotny przy startach i lądowaniach.
Jak dotychczas jeszcze nie miałem lądowań ani startów we wiosce. Na razie używam sprzętu w celach reklamowych, rozrzucając ulotki z zaproszeniem do udziału w akcjach w kościele, jakie organizujemy. Ludzie z zaciekawieniem czytają i interesują się, bo zaproszenia spadają z nieba.
Ciągle jeszcze jest wiele osób, które nigdy nie widziały latającego paralotniarza. Niektóre z nich, widząc mnie w oddali mówią, ze widzieli ogromnego sępa na niebie, albo tez inni mówią, że będzie koniec świata, bo dziwne rzeczy na niebie można zobaczyć.
Dla mężczyzn z mojej parafii uznających się za mocnych, odważnych i męskich, stałem się symbolem odwagi, gdyż większość z nich boi się nawet myśli o lotach na wysokości.
Wydaje się, ze projekt jest trafiony, przynajmniej jak na razie w części. Mam nadzieje w przyszłości, szczególnie, gdy w porze deszczowej nie będzie możliwości dojazdu do niektórych wiosek droga lądowa, uda się dolatywać z Msza się za pomocą paralotni.
Musze tylko pomyśleć o zakupie przynajmniej nowego skrzydła, gdyż stare jest już nieźle przytarte i przez to już nie tak precyzyjne. Mam nadzieje, ze w czasie wakacji uda mi się zgromadzić potrzebne środki. Szukam darczyńców, którzy pomogliby mi w tym projekcie.
Osoby, które chciałyby wesprzeć projekt ks. Wiesława, proszone są o kontakt z redakcją Extra Ecclesia.